To są dwa słowa, które bardzo mi się łączą z rodzicielstwem bliskości.
Jak być rodzicem, który stosuje rodzicielstwo bliskości? Jak być specjalistą i terapeutą, który pracuje w takim bliskościowym podejściu?
Przede wszystkim trzeba traktować dziecko jako człowieka. Jako istotę ludzką.
Żyjemy w czasach specjalizacji. Okulista widzi wzrok, logopeda narząd mowy, dentysta zęby, fizjoterapeuta ciało.
Okulista, logopeda, dentysta czy fizjoterapeuta, który jest bliskościowy widzi całego człowieka. Z jego emocjami, potrzebami. Rozumie jakie konsekwencje może wywołać jego działanie nie tylko w obszarze, którym się bezpośrednio zajmuje, ale także w innych obszarach. Rozumie także to, jak nieostrożne działanie specjalisty może wpłynąć na relację między rodzicem a dzieckiem. Na ich wzajemne zaufanie i empatię.
Jak trudnym doświadczeniem dla rodzica jest powierzanie dziecka specjaliście, kiedy widzi, że dziecko nie współpracuje, jest niechętne, protestuje, płacze. Jak uszkadzająco działa na więź między dzieckiem i rodzicem świadomość dziecka, że rodzic popycha je tam, gdzie dziecko liczyło na pomoc i ochronę.
Specjalista bliskościowy wie też, że mózg w stresie nie uczy się. Nie rozwija nowych połączeń. Dlatego praca z zestresowanym dzieckiem, które nie chce współpracować nie ma żadnego sensu.
Są tacy specjaliści, znam ich osobiście. Dzięki rozmowom z nimi buduję moją wiarę w ludzi. To osoby, które jasno deklarują, że ich podstawowym zadaniem jest to, żeby dziecko z nimi czuło się bezpiecznie, żeby zaufało, żeby lubiło z nimi pracować, nawet jeśli to ciężka praca. To specjaliści, którzy z góry mówią rodzicom, że oni dziecka do niczego nie zmuszą, nie naruszą jego granic, nawet gdyby rodzic ich o to prosił i nalegał.
To dla mnie kwestia etyczna. Nic, żadne ewentualne, hipotetyczne konsekwencje zdrowotne i rozwojowe (może poza bezpośrednim ratowaniem życia) nie usprawiedliwiają moim zdaniem łamania czyichś granic. Może nawet lepiej jest mieć dziecko, które nie robi czegoś tak ładnie i prawidłowo, ale nie chowa się ze strachu za rodzica widząc specjalistę. Zdrowie emocjonalne naprawdę łatwiej jest pielęgnować niż przywracać, kiedy już raz zostało zburzone.
To dla mnie też kwestia empatii. Dorosłych do dziecka, ale nie tylko.
Dziecko buduje swoją zdolność do regulacji i odczytywania swoich emocji, na odczytywaniu sygnałów płynących z ciała. Żeby poczuć swoją odrębność i unikalność też potrzebuje dobrych doświadczeń związanych z czuciem siebie. Ale, co więcej, na podstawie tych dobrych doświadczeń z ciałem, buduje też zdolność współodczuwania i empatii. Jeśli doświadczenia cielesne są trudne, dziecko czuje potrzebę, żeby się przed nimi chronić, także jego umiejętność odczuwania swoich i cudzych emocji na tym traci.
Czasem nie ma innego wyjścia, jak wtedy,kiedy dziecko jest ciężko chore. Można mając świadomość skutków zastanawiać się jak je złagodzić.
A czasami wyjście jest. Tylko trzeba mieć świadomość, że jest i go szukać. Życzę więc Wam jako rodzicom, żebyście na Waszej drodze spotykali takich specjalistów, którzy nie będą Was straszyć. Nie będą Wam mówić, że dziecko musi pocierpieć, żeby się nauczyć, że trzeba je trochę zmusić a potem już będzie współpracować. Nie będą mówić, że to zły rodzic, który jest wrażliwy na ból własnego dziecka.
To poważny temat. Ale też bardzo ważny. I czułam, że nie mogę go zostawić.