W 1960 roku, teoretyk zarządzania Douglas McGregor zaproponował, że firmy różnią się przekonaniami jakimi kierują się zarządzający w odniesieniu do zarządzanych. „Teoria X” to założenie, że ludzie generalnie nie lubią pracować i dlatego pracowników trzeba kontrolować i zmuszać, żeby cokolwiek zrobili. Z drugiej strony „teoria Y” twierdzi, że ludzie, którzy mają jakieś wartościowe zajęcie i są traktowani z szacunkiem, czerpią radość z tego, co robią, są dumni ze swojej pracy i aktywnie szukają wyzwań i odpowiedzialności. Alfie Kohn The Homework Myth
Daniel Pink napisał książkę o motywacji zatytułowaną „Drive”. Cała książka jest bardzo ciekawa, ale dzisiaj chcę się zająć tematem zarządzania. I jego związkami z wychowywaniem i uczeniem dzieci.
Pink opisuje dwa typy zarządzania jakie mogą stosować szefowie. W zarządzaniu typu „X” osoba prowadząca firmę, jakiś lider, opiera swoje relacje z podwładnymi na założeniu, że są oni niechętni do pracy, pracują tylko dla pieniędzy, najchętniej gdyby mogli, nie pracowaliby w ogóle i sami z własnej woli, nie są zainteresowani rozwojem i podnoszeniem jakości swojej pracy.
Takich pracowników trzeba pilnować, jasno wyznaczać im zadania, motywować ich odpowiednio, nagradzać, karać itp.
W zarządzaniu typu „Y” przedsiębiorca zakłada, że jego pracownicy są inteligentnymi ludźmi, obdarzonymi zasadami etycznymi, dla których wartością jest nie tylko zarabianie pieniędzy, ale też podnoszenie jakości życia ludzi, dla których pracują. Że chcą się rozwijać i uczyć, bo praca, którą wykonują jest dla nich interesująca i ważna.
Takim pracownikom również trzeba płacić. Ale można również im zaufać i dać im przestrzeń na wiele autonomicznych działań. Na to, żeby zgodnie z własną wiedzą podnosili jakość swojej pracy i modyfikowali ją w zależności od potrzeb.
Jeśli ktoś czytając ten wywód ma poczucie, że osoba zarządzająca typu „Y” jest osobą mocno naiwną i nie znającą realiów prawdziwego życia niech posłucha dalej.
Ludzie dostosowują się do standardów przychodzących z góry. Na początku są może różni (piszę może, bo nie jestem pewna 😉 ), ale z upływem czasu ci, którzy są traktowani jako głupi i leniwi takimi się stają.
Nawet jeśli od bycia traktowanym jakby był mądry nikt nie stanie się mądrzejszy to i tak lider typu „Y” jest o kilku dobrych pracowników do przodu.
Co to ma wspólnego z wychowaniem?
Dość łatwo nasuwa się odpowiedź, że powszechnie stosowane metody wychowawcze są oparte na „teorii X”, skonstruowane tak, jakby wszystkie dzieci były „złe i głupie”.
Ale to nie koniec. Często system opieki nad dziećmi jest tak skonstruowany, jakby większość rodziców źle traktowała swoje dzieci i nie miała żadnych kompetencji wychowawczych. Zgodnie z wiedzą o zarządzaniu – to cud, że po takim traktowaniu nie wszyscy rodzice się dostosowują.
Szkoła zadaje prace domowe z założeniem, że jeśli dziecko nie będzie miało nic zadane, to na pewno rodzice nie zaopiekują się nim i dziecko spędzi dzień na czymś szkodliwym. Lekarz mówi, ważąc dziecko, że powinno ono więcej jeść tak, jakby rodzice do tej pory wydzielali mu jedzenie. Nauczyciel pisze „proszę z nim porozmawiać” tak, jakby rodzice nie rozmawiali z dziećmi.
To jednak nie wszystko. Miejscem, które najmocniej chyba doświadcza zarządzania typu „X” jest polski system oświaty. Polska szkoła jest zaprojektowana tak jakby większość nauczycieli była złymi nauczycielami. Jakby nie chcieli się uczyć i rozwijać z własnej woli. Jakby nie wiedzieli na temat swojego przedmiotu nic. Jakby nie rozumieli na czym polega proces nauczania i jakie są potrzeby dzieci.
Kolejne reformy, choć niby pozornie idą w dobrym kierunku, kończą się tylko tworzeniem nowych dokumentów, bo wszystkie zakładają, że podstawą zmiany jest wprowadzenie kolejnych narzędzi kontroli. Jeśli ktoś nie wie, to zdradzę, że nauczyciele w szkołach żartują z tego, że ważne jest, żeby było w dokumentach, a na pracę z dziećmi nie starcza już czasu.
Nauczyciele robiący staże na kolejne stopnie nauczycielskiego awansu bywają tak zajęci gromadzeniem dokumentacji, że nie starcza im czasu na robienie fajnych rzeczy z dziećmi, z którymi pracują.
Szkoła jest obliczona na złych nauczycieli. Takich, którzy nic nie umieją i wszystko trzeba im kazać. Którzy na każdą sytuację muszą mieć instrukcję i procedurę. Którzy muszą numerować wszystkie lekcje w dzienniku – bo może mogliby zapomnieć o przeprowadzeniu którejś z nich – albo oszukać.
Kiedy zakładałyśmy z Małgosią Strzelecką stronę Dzikie Dzieci mówiłam otwarcie (i dalej w to wierzę), że to nie miała być strona po to, żeby namawiać rodziców do zmiany sposobu wychowania. Jej podstawowym celem miało być to, żeby rodzice, którzy traktują swoje dzieci podmiotowo mogli wreszcie odetchnąć z ulgą.
Tak samo jest z polską oświatą. Myślę, że zanim ktoś ją zacznie znowu reformować warto skupić się na tym, żeby pozwolić nauczycielom swobodnie pracować i podnosić jakość swojej pracy. Żeby nauczyciele, którzy mają wspaniałe podejście do dzieci, którzy lubią z nimi pracować mogli skupić się na tym co chcieliby robić. A nie, tak jak teraz, skupiać się na przygotowywaniu dzieci do kolejnych testów, podnoszeniu pozycji w niezliczonych rankingach, udowadnianiu na milion sposobów, że wywiązują się ze swoich obowiązków.
Bo jak w innej swojej książce pisze Alfie Kohn – najważniejsze w szkole są te rzeczy, których nie można udowodnić i przetestować.