Trudne słowo, zastanawiałam się długo, jak to przetłumaczyć.
Może oddzielenie, odłączenie…
To proces przeciwny do procesu budowania więzi, przywiązania…
Zacznę chyba od początku:
Proces budowania więzi z dzieckiem jest procesem obustronnym. To nie tylko dziecko przywiązuje się do rodziców, ale też rodzice przywiązują się do dziecka. Po stronie dziecka przywiązanie oznacza poczucie bezpieczeństwa, szukanie pomocy u opiekuna, potrzebę utrzymywania bliskości fizycznej. A także wrażliwość na sygnały i komunikaty wysyłane przez opiekunów i potrzebę ich naśladowania. Oraz potrzebę „przypodobania się im”, jeśli jest to warunkiem utrzymania tej więzi.
Ważnym elementem, który pomaga zrozumieć działanie i znaczenie tej więzi, były doświadczenia małżeństwa Harlow na rezusach. A zwłaszcza jedno z nich, w którym sztuczna mama była obwieszona dzwonkami i innymi budzącymi przerażenie przedmiotami, a mimo to mała małpka właśnie u tej strasznej i groźnej matki szukała otuchy.
Tak samo zachowują się małe dzieci, które u rodzica wymierzającego karę szukają pocieszenia.
Przywiązanie jednak to coś, co dzieje się także w rodzicu. Rodzic też staje się bardziej wrażliwy na sygnały płynące od dziecka. Nabywa umiejętności rozumienia i czytania dziecięcych emocji i siły potrzebnej, żeby za tymi emocjami szukać potrzeb dziecka, które trzeba zaspokoić. Ponieważ Matka Natura wiedziała, jak wyczerpującym i wymagającym zadaniem może być dla rodziców opieka nad potomstwem, stworzyła też szereg mechanizmów, które mówią dorosłym: to jest małe bezbronne dziecko, z którym trzeba się ostrożnie obchodzić. Należą do nich dziecinny wygląd i zachowanie, a także przede wszystkim dziecięcy smutek, strach i PŁACZ.
Te właśnie narzędzia, sygnały czy jak ich nie nazwiemy powodują, że czujemy potrzebę zaopiekowania się dzieckiem, które cierpi czy płacze. Ten mechanizm powoduje, że rodzicowi, który miał przed chwilą ochotę rozszarpać swoje dziecko na kawałki, na widok jego smutnej buzi albo łez mięknie serce. Powoduje, że rodzic, który słyszy „przytul mnie”, czuje silną potrzebę, żeby natychmiast to zrobić.
NIESTETY NASZ GATUNEK MA OGROMNY TALENT DO CHRZANIENIA TEGO, CO DOSTAŁ W DARZE OD MATKI NATURY.
Dlatego młodzi rodzice bombardowani są poradami w stylu: nie noś za dużo, ucz samodzielności, nie daj sobie wejść na głowę. Najbardziej drastycznym przykładem takiej filozofii jest dla mnie Cruella z filmu Jak wychować niemowlę, która każe rodzicom siedzieć i przez elektroniczną nianię słuchać, jak ich dziecko rozpacza i wzywa ich pomocy. Warto (jeśli tego jeszcze nie zrobiliście) przyjrzeć się, co się dzieje z tymi ludźmi. Oto na początku na ich twarzach widać autentyczne cierpienie. W tym momencie są oni zdolni do tego, aby współczuć swoim dzieciom. Jednak stopniowo, wraz z upływem czasu, jest im coraz łatwiej. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak potężne mechanizmy obronne muszą uruchomić ci rodzice, aby znieść wiele godzin płaczu swoich dzieci, kiedy nie wolno im na niego zareagować. Jak muszą sobie w myślach dorabiać do tego teorię: że dzieci są złe, że manipulują, że chcą mieć nad nimi kontrolę, że oszukują, że coś złego się dzieje. Jak wiele złych rzeczy trzeba pomyśleć w takiej chwili o dziecku, aby nadal mieć poczucie, że jest się dobrym rodzicem.
Pewnie nikt z czytających moje słowa nie doświadczył procesu oddzielenia w takiej skali jak ci rodzice (a przynajmniej mam taką nadzieję), ale warto mieć to na uwadze. Kiedy czytamy porady w stylu: bądź konsekwentny, nie daj się złamać, nie reaguj na łzy, warto pamiętać, że w ten sposób możemy sami sobie zafundować proces, który utrudni nam porozumienie z naszym dzieckiem. Który utrudni nam zatrzymanie się, kiedy będziemy na nasze dziecko wściekli lub po prostu bardzo zmęczeni. Który sprawi, że w dziecięcym wołaniu o pomoc i naszą bliskość zobaczymy złośliwość i manipulację.
Bo nawet jeśli dziecko prosi nas o gwiazdkę z nieba, tak samo jak zawsze potrzebuje wiedzieć i czuć, że jest kochane i akceptowane. I że rozumiemy, jak trudne jest dla takiego malucha chcieć czegoś bardzo i nie móc tego mieć.