Właśnie skończyłam czytać „Ostatnie dziecko lasu”. Zajęło mi to dłużej niż mogłoby wynikać z objętości tej książki, bo ciągle odkładałam ją na bok i zaczynałam rozmyślać i wspominać.
Przypominały mi się moje własne chwile zetknięcia z naturą i to, jak ta natura mnie zmieniała i wzbogacała.
Przypominały mi się:
– jak w szkole podstawowej, codziennie po lekcjach, spędzałyśmy z moją najlepszą przyjaciółką godzinę lub dłużej na ogromnym drzewie, które rosło przed naszą szkołą
– nocny powrót z wakacyjnej konnej jazdy, kiedy było tak ciemno, że jedyne co można było zrobić, to położyć się na końskiej szyi i zamknąć oczy, żeby koń mógł sam znaleźć drogę do domu
– inny nocny powrót do domu, kiedy znajomi, którzy podwozili mnie saniami do połowy drogi zawrócili i odjechali, w nietkniętym śniegu po kolana, bez latarki, 3 kilometry (pies nie chciał się tak wlec i po 10 minutach pobiegł przodem)
– chodzenie po rżysku, kiedy miałam 7 lat i skoki na siano w stodole
– domy ze skoszonej trawy, które budowaliśmy u nas pod blokiem
– zimowe spacery na zimowisku, po lodzie zamarzniętej rzeki
– wszystkie robaki, pająki, motyle itp, które spotkałam w życiu
– i jeszcze jeden nocny powrót do domu, po śniegu, tym razem w tak gęstej mgle, że widać było tylko wąską ścieżkę przez pola i nic więcej
– wszystkie samotne spacery do lasu
– szczeniaki, które urodziły się nad ranem w naszym pokoju
– rój pszczół na drzewie tuż za płotem
– wirowanie miodu z plastrów w pasiece u znajomej
– nocne kąpiele w jeziorze,
– przypływy i odpływy oceanu, wodorosty, kraby i każda zatoka z własnymi gatunkami skorupiaków
I chyba tu muszę przerwać choć mogłabym tak ciągnąć jeszcze długo…
Przypominam też sobie chwile, kiedy mój syn i inne dzieci spotykają się z naturą.
– tamy budowane na górskich strumieniach
– błotniste kałuże
– obiad z liści, błota i kamieni
– spotkanie z zaskrońcem, który w samoobronie narobił mi na rękę, mój syn do końca życia zapamięta jak się bronią zaskrońce
– defilada małych jeżyków, na trawniku w okolicach metra arsenał
– jeżyny zbierane samodzielnie z krzaków
– wielki pasikonik, salamandra, turkuć podjadek
– ile czasu trzech chłopców zajmowało się wycinaniem patyków scyzorykami, kompletnie zapominając o innych aktywnościach
– dzieci wychodzące w przedszkolu na dwór nawet wtedy, kiedy pada i ich radość z biegania po deszczu
Natura jest w nas. Jestem wdzięczna autorowi „Ostatniego dziecka…”, że o tym przypomina.
O tym, że kontakt z naturą jest nam potrzebny. Ale też o tym, że do kontaktu z naturą potrzebna jest nam zgoda na utratę kontroli, ryzyko, zabrudzenie się, zmęczenie.
Dorośli, którzy na pierwszym miejscu stawiają unikanie ryzyka, bezpieczeństwo, higienę, spokój itp. za wszelką cenę pozbawiają dzieci czegoś, co według mnie jest im niezbędne do rozwoju. Sprawiają, że życie dzieci jest przewidywalne i bezpieczne, ale też płaskie i nijakie.
Nie chcę tutaj opowiadać o tym, co jeszcze jest w tej książce. Marzy mi się za to, żeby i u Was w głowach pojawiły się wspomnienia Waszych spotkań z naturą i tego, co się z nich urodziło.
–