BLOG
Lato w mieście
Co mamy na myśli mówiąc w ten sposób? Kto tutaj nie akceptuje kogo i kto się na kogo złości? Kim jesteśmy kiedy nie jesteśmy sobą?
W takich i podobnych sytuacjach intuicyjnie dzielimy samych siebie „na części”, żeby móc lepiej opisać swoje doświadczenie, choć najczęściej nie mamy świadomości, że właśnie to robimy. Można ten proces wykorzystać świadomie do własnego rozwoju.
Wiele podejść do pracy z człowiekiem wykorzystuje podobne procesy. Pracę z częściami, różnie nazywaną, można odnaleźć w wielu szkołach psychoterapii, coachingu a nawet w duchowości.
W Porozumieniu bez Przemocy używa się procesu nazywanego mediacją wewnętrznego konfliktu. Uczestnicy warsztatów nvc, spotykają się też z takimi narzędziami pracy z częściami, które używają krzeseł do tego, żeby fizycznie rozdzielić różne części od siebie i pomóc im się usłyszeć.
Procesy mediacji wewnętrznego konfliktu opierają się na podobnych założeniach. Że byłoby nam lżej w życiu, gdybyśmy nie walczyli sami ze sobą. Że to, co robimy, czujemy, myślimy prawie zawsze ma u źródeł dobre intencje i pragnienie zaspokajania potrzeb. Że akceptacja jest skuteczniejszą strategią na zmianę niż próba schowania i stłumienia tego, co dla nas trudne. Ale też, że czasami chowamy coś i tłumimy, kiedy jest dla nas za trudne i potrzebujemy się chronić.
Widziałam proces komunikacji między częściami wiele razy, wiele razy sama korzystałam z tego procesu i dużo takich procesów prowadziłam. I za każdym razem jestem pod wrażeniem tego, w jaki prosty choć nie zawsze łatwy sposób można dać sobie więcej łagodności, spokoju, zadbać o siebie. Dużo radości daje mi to jak samo słuchanie samych siebie, bycie w kontakcie ze sobą pomaga ludziom rozwijać się, zmieniać, rozwiązywać różne trudności i uwalniać swoje zasoby z których potem mogą korzystać.
To, co sprawia, że chcę robić warsztaty, na których można pomóc różnym swoim częściom wejść w kontakt i usłyszeć się, to też obserwacja, że jest to sposób na to, żeby w łagodny i bezpieczny sposób uruchomić budowanie wewnętrznej integracji, które potem samo pracuje w ludziach przez kolejne miesiące. Zdarza mi się rozmawiać z ludźmi, którzy po takiej pracy mówią mi o tym ile w nich to uwolniło energii, jak pozwoliło pójść do przodu, jak uruchomiło lepszy kontakt ze sobą.
Używam kawałków tego procesu w różny sposób na warsztatach na temat złości, wstydu, poczucia winy, poczucia własnej wartości, pracy z przekonaniami. Czasem nie służy to nawet do tego, żeby pracować akurat używając tego narzędzia ale po prostu w ten sposób najłatwiej i bardzo obrazowo mogę pokazać co oznacza samoakceptacja albo poczucie winy. Bardzo lubię też takie warsztaty na których jest okazja do tego, żeby wejść głębiej w kontakt ze sobą i poprzyglądać się uważnie temu jakie to daje zasoby do zmiany.
Chciałabym zaprosić wszystkich chętnych do wejścia ze mną w taki proces. Do spędzenia trzech dni na opiekowaniu się sobą. Do tego, żeby powoli i uważnie dać głos tym aspektom naszego ja, które na co dzień sprawiają nam trudności i których często mamy dość i zobaczyć jakie rzeczy mogą się dzięki temu wydarzyć.
Zapraszam na trzy dni wspólnej pracy. To czas na to, żeby zobaczyć na czym polega taki proces, spróbować na własnej skórze jak on działa a także spróbować być osobą wspierającą dla współuczestników warsztatu. Zapraszam też osoby, które myślą o tym, żeby wykorzystywać ten proces w swojej pracy zawodowej.
Szczegóły na temat warsztatu możecie znaleźć tutaj: Bliskie Miejsce, Lato w mieście
Dziecko nie je
Je, ale bardzo mało. Może za mało…
Je, ale tylko trzy potrawy.
Je, ale dopiero jak mu się przypomni.
Je, ale jednego dnia dużo a innego prawie nic.
Je, ale tylko przyrządzone przez jedną osobę.
Nie lubi jeść. Nigdy nie jest głodne.
Rodzicielstwo nie polega na gadaniu
Jak już tyle było o pochwałach i chwaleniu, to warto dodać do tego jeszcze jedną ważną rzecz. Jak kogoś z Was to ominęło, to zachęcam do poczytania poprzednich wpisów i komentarzy pod nimi.
Chwalenie/niechwalenie to są kwestie związane z przekonaniem, że rodzicielstwo to przede wszystkim mówienie odpowiednich rzeczy. Jak ludzie pytają, co zamiast chwalenia, to najczęściej mają na myśli jakich innych słów użyć. A druga sprawa – jakich innych słów użyć w reakcji na to, co dziecko zrobi „właściwie” „super” albo co zrobi pierwszy raz.
Pochwała a informacja zwrotna
Dzisiaj dalszy ciąg wątku o chwaleniu i reagowaniu na to, co robią dzieci.
Dziś, dla odmiany, zachęcam Was do przyjrzenia się bliżej dorosłym. Chciałam pokazać, że to, o czym piszę, nie dotyczy tylko dzieci. Że nie trzeba się domyślać, co dzieciom robią różne rzeczy, bo można to zobaczyć i tego doświadczyć. Że nie trzeba czekać aż dzieci dorosną, żeby sprawdzić, jakie są długoterminowe efekty chwalenia lub nie, bo to doskonale widać po dzisiejszych dorosłych.
Brak pochwał to nie brak emocji i zainteresowania
Mam poczucie, że uchwyciłam coś, co może stać za wieloma wątpliwościami związanymi z niechwaleniem.
Wiele osób wyobraża sobie, że to obojętna i chłodna postawa. Mają doświadczenie niebycia chwalonymi wynikające z ciągłego nie bycia wystarczająco dobrymi, żeby zasługiwać na pochwałę. Albo doświadczenie obojętności i braku kontaktu.
To nie o takie niechwalenie chodzi.
Szczerość i spontaniczność
Widzę, że w wątku o pochwałach było bardzo dużo argumentów o szczerości i spontaniczności. Do tego czasem dochodzi jeszcze intuicja.
Szczerość i spontaniczność to ważne sprawy, ale mam czasami poczucie wpadania w jakąś skrajność. Bo przecież nie chcemy być nieszczerzy i niespontaniczni.
Co zamiast pochwał?
Dzisiaj myślę o definicyjnej władzy uprzywilejowanych.
Kiedykolwiek w jakiejś społeczności jest grupa, która ma władzę, przewagę, większość itp. jednym z elementów tej przewagi jest możliwość definiowania tego co normalne, prawidłowe, zdrowe i poprawne.
Tak jest też z władzą dorosłych nad dziećmi. To dorośli definiują, co jest normalne i prawidłowe, i to w sposób, z którym przedstawiciele grupy podporządkowanej nie mają prawa dyskutować. (więcej…)
robimy szkolenia na ważne tematy – seksualność
Dlaczego to ważne by szkolić profesjonalistów z tego zakresu?
W naszym społeczeństwie panuje ogromny chaos w dziedzinie wiedzy na temat seksualności (i nie dotyczy to tylko dzieci). Pierwszy element tego chaosu to mylenie seksualności z seksem, czyli traktowanie seksualności jako tego, co związane ze sferą erotyczną. Seksualność to dużo szersze pojęcie, obejmujące wszystko, co związane z tym, że ludzie mają płeć.
Seksualność zaczyna się przed urodzeniem – już wtedy dzieje się proces związany z rozwojem płciowości dziecka a także proces w rodzicach, związany z oczekiwaniem na dziecko i znaczeniami, nadawanymi jego płci i płciowości. Zajmowanie się tym, jak wspierać rozwój seksualny dziecka dopiero w wieku nastoletnim, to o kilkanaście lat za późno. Kiedy dziecko ma naście lat dorośli czują dużą presję, żeby zdążyć je wszystkiego nauczyć. Zwykle opierają się wtedy głównie na lękach i próbie zapobiegania czarnym scenariuszom, a nie na próbie wspierania dzieci w rozwoju.
Rozwój w sferze seksualności to nie są tylko te “trudne rozmowy” o seksie i o tym, skąd się wziąłem. To także codzienne życie z dziećmi, bo one bardzo uważnie obserwują otaczający je świat i cały czas próbują nadać mu jakiś sens. Zadają pytanie, eksplorują. Granica między tym, co dotyczy seksualności a tym, co dotyczy relacji z ludźmi i poszerzania wiedzy o sobie nie jest ostra – te obszary się przenikają.
W Polsce rodzicom i specjalistom bardzo trudno jest spotkać literaturę, dzięki której mogliby zapoznać się z aktualnym stanem wiedzy na ten temat. Podejście do rozwoju seksualności powszechne w literaturze wywodzi się z psychoanalitycznego ujęcia rozwoju człowieka albo alternatywnie z teorii uczenia się. Trudno znaleźć alternatywne i bardziej aktualne źródła w języku polskim albo trzeba ich szukać w zaskakujących miejscach.
Rodzice potrzebują takiej wiedzy i kogoś kto ich w tym wesprze. Często są bardzo zagubieni i zaniepokojeni. Rola rodziców we wspieraniu rozwoju seksualności dzieci jest nie do przecenienia. Trudno ich w tym zastąpić, bo seksualność stanowi tak osobisty obszar, że do tego, by o tym uczyć, potrzebna jest relacja. Wiedza i umiejętności z tego zakresu nie wystarczą.
Kto ma wspierać – rodzice czy szkoła?
Wspieranie dzieci w rozwoju seksualnym, to wspieranie ich w uczeniu się o samych sobie i budowaniu własnej tożsamości. To jeden z obszarów, w którym dzieci potrzebują autentycznych dorosłych, którzy będą sobą, zamiast chować się za rolą. Potrzebują rodziców. Nauczycielom trudno jest wchodzić w taki autentyczny kontakt z dziećmi, zwłaszcza w tym obszarze, z którym wiąże się silne społeczne tabu. Nauczyciel ma często całkowity zakaz ujawniania swojego prywatnego życia w tym obszarze.
Dziecko uczy się obserwując ludzi w autentycznych relacjach. W szkole dziecko widzi nauczyciela, który jest w roli. W dodatku edukacja szkolna odbywa się z dużym opóźnieniem w stosunku do potrzeb rozwojowych dzieci. Jest prowadzona asekuracyjnie oraz taka sama dla wszystkich.
Dorośli pracujący z dziećmi także bywają zagubieni. A przecież to nie jest tak, że tematy dotykające seksualności pojawiają się tylko na specjalnie przeznaczonych na to lekcjach. One pojawiają się w codziennym życiu, w relacjach z dziećmi, w ich spontanicznych komentarzach i pytaniach. Specjaliści też potrzebują wsparcia i wiedzy. Żeby mogli rozmawiać z dziećmi, wspierać rodziców i żeby potrafili sami sobie lepiej radzić.
Takich specjalistów jest bardzo, bardzo za mało. Dlatego uważam szkolenie profesjonalistów i rodziców, zapoznawanie ich z zagadnieniami seksualności za niezwykle ważne zadanie. Chcę to robić, żeby rodzice, którzy szukają pomocy nie trafiali na dezinformację, straszenie i przesądy, ale na rzetelną wiedzę i wsparcie w refleksji nad własnymi pytaniami, potrzebami i wyborami.
Podczas szkoleń dla profesjonalistów, związanych z zagadnieniami rozwoju seksualnego dzieci i młodzieży chcemy podchodzić całościowo do tematu seksualności. Wiedzy o seksualności i umiejętnościach potrzebnych w tym obszarze nie da się wypreparować i traktować w oderwaniu od całościowego rozwoju.
Profesjonaliści, którzy biorą udział w naszym szkoleniu, oprócz wiedzy i umiejętności dostają przestrzeń do refleksji nad własną wiedzą o seksualności, przekonaniami, wartościami, rozumieniem pojęć. Sprawdzają w działaniu, które obszary w rozmowie o seksualności są dla nich trudne, mają szansę na zdobycie większej samoświadomości.
Zanim specjaliści zaczną rozmawiać z rodzicami, o tym jak rodzice mogą wspierać dzieci, jak mogą rozmawiać swobodnie z dziećmi, sami potrzebują rozwijać swoją umiejętność swobodnej rozmowy na tematy związane z seksualnością. Nasze szkolenie jest także okazją do uczenia się takiej rozmowy, z lekkością, szacunkiem, ale i poważnie i odpowiedzialnie. Uczestnicy szkolenia doświadczają tego, że da się znaleźć język, którym można wyrazić różne rzeczy, by pominąć blokady, zażenowanie i oprzeć się na akceptacji i otwartości. Język który nie jest ani śmiertelnie poważny ani wulgarny.
Bardzo często źródła wiedzy na temat seksualności koncentrują się na zagrożeniach i możliwościach zabezpieczania się przed nimi. Głównym powodem dla którego dorośli zajmują się seksualnością jest chęć zadbania o bezpieczeństwo dziecka, uchronienia go przed przemocą, chorobami, nieszczęściami. Według nas to zbyt nisko postawiona poprzeczka. Rzadziej traktuje się wspieranie dzieci w rozwoju jako sposób na wzbogacanie ich życia, dostarczanie im wiedzy w obszarze, który jest dla nich bardzo interesujący bo dotyczy ich samych, wsparcie ich w budowaniu relacji z innymi ludźmi, z uwzględnieniem tego jaką rolę w tych relacjach odgrywa płeć. Rzadko pamięta się o tym, że wspieranie dziecka w rozwoju w obszarze seksualności to podobnie jak to się dzieje w innych sferach przede wszystkim pomoc dziecku w nauce dbania o własne potrzeby i brania pod uwagę potrzeb innych ludzi.
Czasem samo opisanie tego jaki jest wzór seksualności który nam jako dorosłym wydaje się być najbardziej wspierający nie jest takie proste. Jest to więc bardzo inspirujący obszar do pracy dla specjalisty który chce wspierać w rozwoju rodziców i pomagać im we wspieraniu swoich dzieci.
Szkolenie dla profesjonalistów jest też okazją do rozwoju i poszerzania swojej perspektywy w jeszcze jednym obszarze. Pogłębionej refleksji nad tym, co uważamy za mieszczące się w normie a co poza nią. To ważne, żeby mieć świadomość tego co w roli specjalisty jest potrzebne żeby wspierać kogoś kto przychodzi do nas z czymś co jest dla niego trudne i o czym trudno mówić i szczególnie potrzebuje kogoś kto nie będzie go oceniać ani okazywać zaskoczenia czy oburzenia.
Wiąże się też dla mnie to z refleksją na temat tego, co w naszej wiedzy o seksualności jest tak naprawdę naszymi kulturowymi przyzwyczajeniami i przekonaniami, z których subiektywności nie zdajemy sobie nawet sprawy.
Kolejne szkolenie dotyczące wspierania rozwoju w sferze seksualności i wspierania rodziców w tym obszarze już w sierpniu. Szczegółowe informacje możecie znaleźć tutaj: http://www.rb-pro.pl/szkolenia/seksualnosc-dzieci-mlodziezy-szkolenie-dla-profesjonalistow-edycja-iii/
Jeśli jesteś profesjonalistą to zapraszamy do nas na szkolenie. Słowo profesjonalista oznacza, że chcesz swojej wiedzy i umiejętności użyć nie tylko w relacjach osobistych ze swoimi dziećmi ale także do wspierania innych rodziców i dzieci.
Jeśli jesteś rodzicem i chciałbyś, żeby było więcej takich profesjonalistów to prosimy cię o udostępnianie.
kalkulator
Prosty sprzęt i wielkie emocje.
Dokładnie pamiętam pierwszy z jakim miałam do czynienia – kalkulator taty. Ogromny i na dzisiejsze standardy starodawny. Trzeba go było podłączyć do prądu, żeby działał. Można było na nim liczyć proste rzeczy. Dodawać, odejmować, mnożyć, dzielić. Ale to, po jakimś czasie robiło się nudne. Dlatego zabawa kalkulatorem dość szybko doprowadziła do sprawdzania do czego służą wszystkie niezrozumiałe na początku przyciski. Do pytań, co to jest sinus, cosinus czy logarytm. Do sprawdzania, co będzie jak się odejmie większa liczbę od mniejszej albo do szukania takiego działania, które da w wyniku liczbę z dużą ilością cyfr po przecinku.
Nie wiem, ile miałam wtedy lat ale myślę, że nie więcej niż 10, bo starsze dzieci rzadko uprawiają tego typu zabawy.
Dzisiaj kalkulator, z którego najczęściej korzystam to ten w telefonie. Mam go zawsze przy sobie. Używam go wtedy, kiedy chcę policzyć coś, czego nie policzę szybko w pamięci, ale też po to, żeby się nie pomylić, kiedy na przykład liczę pieniądze.
Nie używam go do liczenia prostych rzeczy, bo szkoda na to czasu. Nie zastępuje mi on myślenia, bo żeby coś obliczyć muszę wiedzieć, co do niego wpisać i co oznacza uzyskany wynik.
Przyglądam się temu, jak dzieci używają kalkulatora. Często się bawią. Odkrywają, że liczenie i manipulowanie liczbami może być fajną zabawą i rozrywką. Eksplorują i odkrywają. Zadają pytania: dlaczego wyszło coś takiego. Albo jak wytłumaczyć kalkulatorowi, co się chce zrobić.
Najczęściej robią na kalkulatorze takie rzeczy, których nie byłyby w stanie zrobić bez niego. Za pomocą kalkulatora dowiadują się, że liczenie to o wiele więcej niż im się wcześniej wydawało. Doświadczają kontaktu z dużymi liczbami, sprawdzają swoje intuicje matematyczne. Robią eksperymenty.
Jest oczywiście grupa dzieci, które nie będą taką zabawą zainteresowane. Praktycznie każda zabawa, jaka mi przychodzi do głowy, jest bardziej atrakcyjna dla niektórych dzieci a dla innych mniej.
Jest też grupa dzieci, które są od kontaktu z kalkulatorem izolowane albo zniechęcane do niego, w obawie że używanie takiej pomocy utrudni im naukę matematyki czy liczenia (tu warto podkreślić, że matematyka i liczenie to kompletnie różne sprawy – kogo to interesuje to zachęcam do zgłębiania tego czym jest computer based math).
Warto wspomnieć, że w matematyce bardzo małe znaczenie ma rachunkowa biegłość, a dużo większe zdolność rozumowania matematycznego. Że ta zdolność rozumowania, może u dziecka o kilka lat wyprzedzać umiejętność zastosowania danej wiedzy w praktyczny sposób (przeciętny sześciolatek jest w stanie zrozumieć czym są liczby ujemne, ułamki zwykle i dziesiętne, mnożenie, potęgi, duże liczby, nieskończoność, funkcje, prawdopodobieństwo i dziesiątki innych matematycznych koncepcji nie będąc równocześnie w stanie wykonywać obliczeń związanych z tymi koncepcjami).
Warto wiedzieć, że skupienie na rachunkowej biegłości utrudnia dzieciom rozumienie matematyki. Uwaga dzieci (i rodziców i nauczycieli niestety), skupia się na pamięciowym dodawaniu do 20 z przekroczeniem progu dziesiątkowego (czyli na przykład 7+8), a nie na rozumieniu pozycyjnego systemu dziesiętnego. Dzieci skupiają się na nauce tabliczki mnożenia bardziej, niż na zrozumieniu na czym polega operacja mnożenia i jakie rządzą nią prawa. Nastawienie na to, żeby dobrze policzyć powoduje, że dzieci boją się popełnić błąd, dlatego nie eksperymentują i boją się matematyki w ogóle.
Dzieci, które nie bawią się kalkulatorem, często kiedy już mają do niego dostęp (a większość ma go w swoim telefonie – nawet jeśli rodzice o tym nie pamiętają, to dzieci to wiedzą) używają go do tego, żeby przyspieszyć sobie rozwiązywanie zadań i odrabianie prac domowych. I ja je całkowicie rozumiem. To nie jest kłopot z kalkulatorem i dostępem do niego. To jest kłopot pracy domowej typu liczenie słupków, zamiast takiej, która wymaga rozumowania matematycznego i szukania rozwiązań. Dobra praca domowa (tak, istnieją takie, ale pisanie tutaj jakie to są przekracza zakres tego tekstu) uczy nawet wtedy, kiedy dziecko ma do dyspozycji kalkulator.
To, co daje dziecku sukces w klasie 4, czyli pamięciowe odtwarzanie tabliczki mnożenia, może mu utrudnić naukę matematyki w dalszych latach, bo utrudnia dziecku ćwiczenie matematycznej zaradności i zauważanie, że do tego samego rozwiązania można najczęściej dojść na różne sposoby.
A poza tym, to jest po prostu nudne.
Ale podejście wielu dorosłych do kalkulatorów wiąże się w ogóle z przekonaniem dużej części społeczeństwa, że matematyka jest trudna i nudna i że trzeba dzieciom za pomocą matematyki pokazywać, że nie wszystko w życiu przychodzi łatwo (jaka to ogromna strata dla tak pięknej dziedziny nauki jaką jest matematyka).
Podejrzewam więc, że jedną z przyczyn, dla których panuje taki irracjonalny strach przed kalkulatorem (wprowadzany on jest w szkole dopiero pod koniec szkoły podstawowej, kiedy dzieci już dawno wyrosną z zabawy nim i już dawno wiedzą, jak go używać) jest ukryty program szkoły, który mówi:
Życie nie jest przyjemne, przyzwyczaj się do tego.
Bo jeśli życie będzie dla ciebie przyjemne, to my będziemy się źle czuć patrząc na ciebie jak ci dobrze. Będziemy czuć dyskomfort, że my tak nie umiemy.
PS. Jeśli już ktoś ma poczucie, że warto ćwiczyć umiejętność pamięciowego wykonywania prostych obliczeń, to jest na to mnóstwo przyjemnych sposobów – gry planszowe, aplikacje, operowanie tymi obliczeniami w codziennym życiu. Nam ostatnio wsypało się 240g mąki zamiast 160g do ciasta i trzeba było przeliczyć, ile dodać pozostałych składników, żeby ciasto się udało (to jest proporcja – kolejna koncepcja z języka matematyki która rozumieją intuicyjnie 6 latki – sprawdźcie).
dlaczego w nvc nie ma zasad
Kiedy opowiadam ludziom o Porozumieniu bez Przemocy, zdarza im się zinterpretować to, co widzą i słyszą jako nakaz zachowywania się w określony sposób albo ocenę pewnych zachowań.
Widzę też, że osoby, które usłyszały o NVC i próbują opowiedzieć innym o co tu chodzi, wpadają w taką pułapkę.
Postanowiłam o tym napisać, bo po tekście o zasadach, a raczej ich zbędności pojawiły się głosy – no jak to, przecież nawet w NVC są zasady.
Chciałabym napisać o tym, że ja tam nie widzę zasad. Widzę pewne informacje o tym, jak działają ludzie, a nawet pewne przekonania, które można wybrać i sprawdzić czy pomagają one w czerpaniu satysfakcji z życia i relacji z innymi czy nie.
Jeśli więc widzisz w NVC zasady, to czy możesz rozważyć taką możliwość że nie taka była intencja jego twórców?
Ma to pewnie związek z tym, w jaki sposób dana osoba spotyka się z ideami Porozumienia bez Przemocy ale też z formatowaniem, jakie większość z nas odebrała w wychowaniu. Słyszę jak ludzie, którzy zaczynają poznawać NVC starają się do wszystkich na każdy temat mówić używając czterech kroków, jak opowiadają że szakal jest zły a żyrafa dobra, a potem dodają że w NVC nie wolno oceniać.
NVC to nie jest idea, że robienie pewnych rzeczy jest dobre lub złe. To nie sposób na zakazanie ludziom mówienia w określony sposób i nakazanie mówienia w inny – lepszy. To bardziej propozycja poszerzenia spojrzenia na rzeczywistość i rozważenia, co by było, gdyby można było spojrzeć na zachowania ludzi jako na wypływające z pozytywnych intencji i z niezaspokojonych potrzeb.
To spojrzenie nie jest jednak zasadą a możliwością i wyborem. Czasem udaje mi się pamiętać jakie potrzeby stoją za czyimś zachowaniem, a czasem nie. Co więcej, czasem nawet nie chcę o tym pamiętać, nie mam na to siły albo czasu. Mam inne potrzeby, o które chcę się w danym momencie zatroszczyć.
Nie chcę pisać, że jestem tą osobą która ma absolutną wiedzę na temat NVC, dlatego jeśli uważasz, że w NVC są jakieś zasady to napisz. Chętnie poczytam i podzielę się jak ja to widzę.